Dzisiejszy dzień miał sprawić, że życie Justina wywróci się o sto osiemdziesiąt stopni. To właśnie teraz nastała ta przełomowa chwila, która rzuciła delikatny, prawie niezauważalny cień na jego przyszłość. Chciał, żeby wszystko to, co wydarzyło się dotychczas zostawić za sobą, odgrodzić się wysokim murem, rozpocząć wszystko od nowa. Tak, jak od zawsze sobie wymarzył. Pragnął zacząć korzystać z życia w każdym znaczeniu tego słowa i nie zastanawiać się nad konsekwencjami swoich czynów, być zwyczajnym nastolatkiem. Jedyne co go różniło od innych, to otwarte rany i wewnętrzne blizny, które trudno się goją. Nigdy nie miał kolorowego dzieciństwa, jednak zawsze wychodził z założenia, że przecież inni ludzie na świecie mogą mieć gorzej. Jemu przytrafiło się szczęście w nieszczęściu. Kiedy był dzieckiem, ojciec porzucił jego matkę. Nie ma z nim żadnych wspomnień. Jakieś cztery lata później wydarzyło się coś jeszcze gorszego.
Na dworze panowała wielka ulewa. Mały Justin klękał na krześle barowym, by dokładnie śledzić poczynania mamy. Piekła ona ciasto na wieczorne przyjęcie, dokładniej szarlotkę. Był to ulubiony smakołyk małego Biebera.
- Cholera. - Syknęła przeszukując wszystkie szafki, jakie znajdowały się w kuchni. - Zapomniałam kupić mąki. - Wymamrotała pod nosem, wyrzucając ręce w górę.
Postanowiła wsiąść w samochód i szybko pojechać do najbliższego sklepu. Przyjęcie nie mogło się odbyć bez kultowego deseru, który był jej specjalnością. Na dworze panowała okropna pogoda. Wiatr, ulewa, śliska droga. Na odchodne, Pattie złożyła czuły pocałunek na czubku głowy syna, po czym obiecała za chwilę wraca. Mijały minuty, godziny, a jej nadal nie było. Od tamtego czasu, Bieber nigdy nie widział mamy. Z początku, nie zdawał sobie sprawy z całego zajścia. Dopiero kiedy znalazł się w domu dziecka, dotarło do niego, że jest sierotą. Nie ma nikogo. Został sam, jak palec. Jednak pocieszał się tym, że osoby, które otaczały go na każdym kroku, również nie znalazły się tutaj bez przyczyny. Mimo wszystko, brakowało mu uścisków rodzicielki, czułych pocałunków na dobranoc, troski i opieki z jej strony. Kochał ją i nigdy nie przestanie. To ona dała mu życie i bardzo jej za to dziękuje.
Justin krzątał się nieporadnie po pokoju, wkładając do pudła leżącego na łóżku, ostatnie rzeczy. Z korytarza dobiegał hałas. Było krótko przed jedenastą rano. Czerwcowe promienie słońca wpadały do pomieszczenia przez otwarte okno. Na dworze panowała piękna pogoda. Delikatny podmuch wiatru sprawiał, że chęć na spędzanie czasu na świeżym powietrzu stawała się jeszcze większa.
Kiedy Justin opuszczał pokój, stanął w progu drzwi i rozejrzał się ostatni raz. Wziął głęboki wdech, po czym zmierzwił dłonią brązowe włosy. Jego wzrok przykuł pewien przedmiot znajdujący się na stoliku nocnym, obok łóżka. Nie mógł uwierzyć, że o tym zapomniał. Szybko zabrał ramkę ze zdjęciem i położył ją na wierzch kartonu.
Na zdjęciu widniała jego mama. Miała długie, kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Nie uśmiechała się tylko ustami. Jej oczy również były wesołe. Wtedy była bardzo szczęśliwa.
Idąc korytarzem drugiego piętra, mijał rozbawione dzieci. Był to jeden z plusów tego miejsca. Zawsze było z kim porozmawiać. Jak nie z osobami w swoim wieku to z młodszymi. Trudno było tutaj o nudę.
Szybko zszedł po schodach na sam dół. Z delikatnym uśmiechem na twarzy podszedł do kobiety, siedzącej za ladą recepcji. Posłał jej serdeczny uśmiech, po czym odstawił ciężkie pudło na blacie.
- Oddaję – oznajmił, odkładając klucz z numerem 216 tuż przed blondynką. Było to dla niego trudne. Spędził w tym miejscu całe swoje dzieciństwo, a teraz musiał je opuścić. Mimo że nie okazywał tego, ciążyło mu to.
- Życzę powodzenia na nowej drodze życia, Justin. - Kobieta zabrała klucz i schowała go do szuflady, po czym odwzajemniła gest bruneta.
- Co tak oficjalnie? - Rzucił wesoło na odchodne zabierając pudło i wyszedł.
Teraz już definitywnie był to koniec. Nie ma już odwrotu. Zaczyna wszystko od zera. Musi pokazać światu na co go stać i przełamać wszystkie swoje słabości. W końcu ruszyć do przodu.
*
Słońce przygrzewało niemiłosiernie. Nie było to dziwne, bo w końcu nastał upragniony przez wszystkich czerwiec. Wchodząc na parking, na którym Justin umówiony był z mężczyzną upoważnionym do przekazania kluczy od jego nowego mieszkania, wziął głęboki wdech. W pewnym sensie obawiał się, że nie poradzi sobie z wszystkimi przeciwnościami, jakie przygotował dla niego los, ale z drugiej strony chciał w końcu pokazać sobie i innym, którzy w niego nie wierzyli, że da sobie radę.
Z oddali zauważył niskiego, nieco przy kości mężczyznę w podeszłym wieku. Na jego twarzy widniał uśmiech. Ubrany był w szary garnitur i zapewne drogie, eleganckie buty.
- Dzień dobry – powiedział Justin, kiedy zbliżył się na wystarczającą odległość, by towarzysz mógł go usłyszeć.
- Witaj młodzieńcze – odparł krótko starzec. - Więc to ty będziesz teraz zamieszkiwał to piękne mieszkanie. - Uśmiechnął się szeroko. Wyglądało to tak, jakby jego sztuczna szczęka miała zaraz wypaść.
- Na to wygląda. - Justin ledwo stłumił śmiech na widok szerokiego uśmiechu mężczyzny. - Przejdźmy do sedna – oznajmił. Nie chciał zabrzmieć arogancko, jednak chyba mu to nie wyszło.
- Tu masz klucze. – Siwiec wręczył brunetowi dwa metalowe przedmioty, zawieszone na małym kółku. - A tutaj adres. - Tym razem z kieszeni marynarki wyciągnął małą kartkę papieru, na której ręcznie napisana była ulica oraz numer jego nowego mieszkania. - Czynsz proszę płacić do dziesiątego dnia każdego miesiąca. - Odparł krótko, po czym pomachał ręką na dowidzenia i wsiadł do swojego czarnego mercedesa oddalonego o kilka metrów. Widać było, że nie żyje w biedzie.
*
Idąc chodnikiem, mijał przeróżne sklepiki, restauracje, kioski, stragany. Nie była to już ta turystyczna część Nowego Jorku. Tutaj panowała cisza i spokój. Aż przyjemnie było wyjść na ulicę i pospacerować sam na sam z własnymi myślami.
Mijał ludzi. Najróżniejszych. Począwszy od starszych pań, spacerujących wraz ze swoimi mężami, kończąc na wesołych dzieciach bawiących się w berka. Kiedyś takie zachowanie strasznie by go irytowało, nie lubił dzieci. Natomiast teraz, wie jak ważne jest dzieciństwo, którego niestety on nie miał.
Przeczesał dłonią włosy, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy, rozglądając się czy nie nadjeżdża żaden samochód. Zatrzymał się przy sklepie spożywczym. Zapewne w mieszkaniu, nie ma nic w lodówce, więc wypadałoby zakupić kilka produktów.
Przekroczył próg sklepiku, po czym skierował się w jego głąb. Zabrał kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszył w kierunku kas. Wyciągnął portfel w przedniej kieszeni spodni, po czym zapłacił za zakupy i wyszedł. Miał pieniądze odłożone na czarną godzinę, które teraz musiał wykorzystać.
Poprawiając, karton trzymany w prawej ręce ruszył przed siebie, w poszukiwaniu odpowiedniego adresu. Kiedy wreszcie znalazł przekazany adres, czyli West 85th Street 23/7 odetchnął z ulgą. Budynek nie wyglądał jak cudo techniki dwudziestego pierwszego wieku. Zwyczajna ceglana kamienica, która posiadała swój urok.
Poprawił pudło, które trzymał pod pachą, po czym pokonując kilka stopni, wszedł przez masywne drzwi. Wnętrze było zimne, na podłodze stare kafelki, ściany pomalowane wypłowiałą już szarą farbą. Przechodząc przez szeroki hol, dotarł na pierwsze piętro. Na każdym z nich znajdowały się trzy mieszkania. Co oznaczało, że jego umieszczone jest na trzecim piętrze. Popędził schodami na odpowiednie piętro, po czym trzymając kartkę w dłoni, szukał mieszkania numer siedem. Na drzwiach jednego z mieszkań widniała mała, pozłacana siódemka. Justin zatrzymał się przy nich i wziął głęboki wdech. Karton odłożył na podłogę, po czym odszukał w kieszeni spodni klucze. Kiedy wyczuł przedmiot, wyjął go i odpowiedni klucz wsadził do zamka. Przekręcił, a drzwi się otworzyły. Brunet nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Właśnie wprowadza się do własnego mieszkania. Kopnął delikatnie drzwi, by te otworzyły się na odpowiednią szerokość. Przesunął nogą przez próg leżący na podłodze karton, po czym sam wszedł do środka. Zakupy odłożył przy ścianie, tuż obok pudła, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu.
Mieszkanie nie było duże. Składało się z dość sporego pokoju, podzielonego na dwie części oraz niewielkiej łazienki z prysznicem. W jednej z nich znajdowało się łóżko i szafa, a w drugiej kanapa, stary telewizor i niewielki aneks kuchenny. Podłoga była zrobiona z ciemnego drewna. Ściany pomalowane były na jasny beż, co sprawiało, że cały wystrój sprawiał wrażenie ciepłego. Kanapa, znajdująca się w dziennej części pokoju była duża, zrobiona z czarnej skóry. Meble w kuchni również były ciemne, co nadawało nieco elegancji całemu mieszkaniu. Łóżko było przewidziane dla dwóch osób. Justin ucieszył się, bo od zawsze sypiał na małym, dostawianym łóżku. Z początku mu to nie przeszkadzało, problem pojawił się gdy zaczął rosnąć i zrobiło się dla niego za małe.
Tym razem miał pewność, że jest wygodne. Z uśmiechem na twarzy skierował się w kierunku łoża, po czym jak dziecko rzucił się na nie. Materac był sprężysty i wygodny. Brunet założył ręce za głowę i nadal uśmiechając się do samego siebie głęboko odetchnął.
Wychowywany był przez obce mu osoby, które z czasem stały się jednymi z najważniejszych w życiu. Gdyby nie one, nie było by go tutaj teraz. Nastąpił przełomowy moment, który trzeba wykorzystać jak najlepiej. Zacząć żyć tak jak zawsze się chciało. Dążyć do spełnienia własnych marzeń i śmiać się wrogom prosto w twarz. Bo dla nich porażką jest twój uśmiech. Najważniejsze w życiu jest to, żeby być szczęśliwym. Justin właśnie do tego dążył. To robienia rzeczy, które sprawią, że niczego nie będzie żałował.
Zatrzymując wzrok na jednej z plamek na suficie, przywołał wspomnienia. Wspomnienia, które od zawsze chciał wyprzeć ze swojej pamięci. Te, które wiązały się z jego mamą.
Od kiedy pamiętał, kochała ona muzykę. W wolnych chwilach grywała na fortepianie, bądź gitarze. Justin uwielbiał gdy to robiła. Często w pochmurne po południe zasiadali przy instrumencie i wspólnie odgrywali kilka piosenek. Mimo że Bieber był wtedy bardzo mały, wiedział, że te chwile sprawiają, że zbliżają się do siebie, zaciskają więź. Dźwięk jej głosu sprawiał, że chciałby, aby ta chwila trwała wiecznie. Teraz też chciałby, aby mama była przy nim. Żeby przytuliła jak kiedyś, pocałowała w czubek głowy oraz oznajmiła, że jest dużym, silnym chłopcem i że wiele osiągnie w życiu.
Chcąc odciągnąć się od myśli, które wprawiały go w nostalgiczne samopoczucie, postanowił rozpakować rzeczy, począwszy od zakupów. Podszedł do miejsca, gdzie zostawił siatkę z produktami, po czym chwycił ją i skierował się w kierunku kuchni. Odstawił torbę na blat, by móc otworzyć drzwi niewielkiej lodówki. Jego wzrok przykuł pewien szczegół. Do obudowy urządzenia, na magnes przyczepiona była koperta. Justin ujął ją w obie dłonie, po czym zaczął dokładnie oglądać. Nie była do nikogo zaadresowana, więc chyba mógł ją otworzyć. Kiedy rozerwał papier, zauważył, że w środku znajduję się złożona kartka w linie. Wyciągnął ją i rozłożył, tak, żeby można było przeczytać zapisany tam ręcznie tekst.
NY, 17.03.2008
Witaj
Skoro czytasz ten list, zapewne teraz ty zamieszkujesz to małe, ale jakże cudowne mieszkanie. Miało ono dla mnie wielką wartość i mam nadzieję, że dla ciebie też będzie znaczyło więcej niż tylko schronienie.
Mieszkałam tutaj bardzo długo, od urodzenia. Mieszkałam z dziadkami. Odbierając klucz, poznałeś mojego dziadka, Jaxona. Może sprawiać pozory zadufanego w sobie bogacza, ale uwierz, że ma wielkie serce i nie potrafiłby skrzywdzić nawet muchy. Uwielbiałam to miejsce, to właśnie z nim wiąże najważniejsze wspomnienia mojego życia. Niestety, musiałam się stamtąd wyprowadzić. Od zawsze chciałam robić w życiu to co kocham. W Nowym Jorku pracowałam jaka policjantka. Ta praca nie dawała mi satysfakcji, więc postanowiłam coś z tym zrobić. Zacząć podążać za marzeniami. Raz wybrałam się na przesłuchanie do spektaklu, który miał odbyć się w tutejszym teatrze. Nigdy nie wierzyłam w siebie, nie dopuszczałam myśli, że mogę osiągnąć czegoś wielkiego. Myliłam się. Przyjęli mnie. Teraz jestem członkiem cudownej ekipy, z którą pracuje mi się naprawdę świetnie. Dostaliśmy propozycję odgrywania spektaklu w Europie. Oczywiście się zgodziliśmy, nie było mowy o odmowie. Za chwilę wyjeżdżam na lotnisko, by zacząć naszą przygodę od Londynu.
O, przyjechała taksówka. Mam nadzieję, że będzie ci się tutaj mieszkać tak samo dobrze, jak mi.
Powodzenia, Maya.
Justin był bardzo zdziwiony wiadomością, jaką właśnie przeczytał. Nie mógł uwierzyć, że istnieją na świecie jeszcze osoby, które są tak dobrze nastawione do świata i życia. Takich ludzi jak autorka tego listu, powinno się szukać ze świecą. Ma wrażenie, że jest to naprawdę niesamowita osoba, która osiągnie wiele w życiu. Na pewno nie umrze, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Chociażby ten list. To on najlepiej oddaje, jaka jest i jaka zawsze będzie.
Brunet schował kartkę z powrotem do koperty, po czym włożył ją do jednej z książek, którą zabrał ze sobą z domu dziecka i powrócił do wypakowywania zakupów. Poczuł burczenie w brzuchu, które już od dłuższego czasu mu towarzyszyło, jednak je ignorował.
Stanął przy oknie, obserwując ludzi przechadzających się po osiemdziesiątej piątej ulicy. Nagle poczuł chęć zapalenia. Wyjął z przedniej kieszeni spodni paczkę czerwonych marlboro, a z paczki wyjął jednego papierosa i zapalniczkę, która włożona była pomiędzy szlugi. Wziął go do ust i odpalił płomieniem z zapalniczki. Zaciągając się tytoniem, wypuścił strużkę szarego dymu z ust. Kilkukrotnie powtórzył czynność, po czym wyrzucił peta przez okno i skierował się do dziennej część pokoju. Usiadłszy na kanapie, wziął do ręki pilota i włączył telewizor. Po dłuższych poszukiwaniach odnalazł dość ciekawy film. Nosił tytuł 127 godzin. Justin w pełni wczuł się w film i z zaciekawieniem śledził przebieg wydarzeń. Po pewnym czasie zmęczenie jednak wzięło górę i brunet zapadł w sen. Należało mu się. Właśnie przeżył ciężki dzień, teraz zasłużył na odpoczynek.